przez makjus » 2007-05-10, 07:55
Beskid Makowski
Ostatni weckend przed majowym - już czwarty raz wypróbowałam ten dobry czas - tylko wtedy w góry, zero ludzi. Po dotarciu do Pcimia, słuszny "spacer" z manelami zielonym i czarnym szlakiem do schroniska Na Kudłaczach. Kameralnej (takie najlepsze), 8-osobowej grupce przewodzi nasz w-ce prezes Marian Kimbar. Po dotarciu na miejsce (słonecznie, ptaki drą dzioby), gorący talerz tłustej kwaśnicy i swojski chleb z kminkiem. Młodzi gospodarze schroniska (małżeństwo + córka + teściowie) przyjęli nas serdecznie. Zaraz po obiadku krótka przebieżka, żeby "nie poszło w biodra" - przełęcz Sucha. Na ołtarzu zostawiam drewniany różaniec, otrzymany w autobusie do Limanowej, od nowopoznanego, starszego księdza. Powrót o zmierzchu i wieczorne wspominki przy ...., w przytulnej izbie schroniska. Rano wymarsz, jest lekko rześko, para z ust, ale słonecznie (i znów te głośne ptaki, myśli nie można zebrać). Czerwonym szlakiem na południowy-wschód, na Lubomir i przełęcz Jaworzyce do Wierzbanowej. Powrót zielonym szlakiem. Po drodze miłe spotkanie z grupą koniarzy na Suchej Polanie (jeszcze się pojawią) i ognisko. Niektórzy zeszli do wsi Poręba (ciekawe Po co?). Po 10-cio godzinnej nieobecności wracamy w pielesze. Oczywiście tańce mile widziane, a tu koniki za oknami, więc wspólna zabawa w schronisku i przy ognisku (oni tam spali z nierogacizną na dworze przy -20C). Poranek znów chłodny. Trasa zielonym szlakiem na Myślenice. Docieramy do urokliwego Rynku i gościmy się w tajemniczej knajpie-pubbie (właściciel fan Jazzu i ma na ścianach foty goszczących u niego kameralnie: Ścierańskiego, Maselego, Nalepy (czujemy się jak u siebie, bo byli u nas w Jazz-Perspektywach), Pazury, Kryszaka. Fartem dojeżdżamy do Krakowa, ale właśnie z dolnego poziomu odjeżdża nasz PKS. Idziemy więc na Rynek (oni na lody), ja z Marianem pod Barbakan. Marian w siódmym niebie, bo grają muzykę peruwiańską goście z Limy. Ja leżę sobie bez butów na ławce na Plantach i rozmawiamy, że był już w: Limanowa (1567), Nowa Lima, Stara Lima (1535). Po konsumpcji krakowskich bajgli do domu!
[ Dodano: 2007-05-10, 09:00 ]
Jeden dzionek z początku maja
Mamy w regionie dwa piekła: Niekłańskie i Dalejowskie. Zamiast na pochód pierwszomajowy, znów grupka kameralna wybiera się na traskę. Kierowca z linii na Łódź już nas rozpoznaje. Pomimo, że wysiadamy po ósmej jest 30C – w Piekle, jak to w piekle - rześko. I tak będzie przez całą trasę i jeszcze gorzej, bo pod koniec słoneczny Ra miał dość pracy w ten 1-Majowy dzień świętego Józefa. Lidka ma nowe kije, więc Jędrek dokonuje po przejściu przez Bramę Piekielną „chrztu” tą pałką czerwoną (nomen omen; DW: Omen to pies Marysi). Nie wiemy, kto był bez grzechu, ale o ile pamiętam wszystkim się dostało. Margolcia częstuje na trasie swoimi wiktuałami – zawsze pamięta, żeby mieć jakieś pyszności w koszyczku – eee plecaczku. Duktami leśnymi, w polarach, kurtkach, czapkach i rękawiczkach (jak z bieguna), docieramy do Skarżyska Kamiennej. Ostatnie metry truchtem, bo za trzy minuty elektryczna, a u nich ten górski peron. W Ostrowcu jesteśmy strasznie głodni. Biedronka po drodze, tatanka w promocji. Ja lecę do domu (tylko drugi blok) po naleśniki z boczkiem i fasolką, a dziewczyny u gościnnego Mariana gotują jaja i żur. Pojedli, wypili, nie pozmywali – gary zostawili, -łam. Było mi dobrze, miałam chwilę przed kolejnym wyjazdem, więc się zarejestrowałm na waszej stronce. WĘDRÓWKA WSPOMOGŁA INFORMATYZACJĘ TOWARZYSKĄ, i stąd te opowieści „dziwnej treści”, po zachęcie Jurkowej.